Świadkowie Jehowy twierdzą, że "Królestwo Boże zostało ustanowione w roku 1914", ponieważ "na ten rok wskazują dowody z dwóch źródeł: 1) chronologia biblijna i 2) wydarzenia, które od roku 1914 są spełnieniem proroctw" (P 70).
I tak według chronologii biblijnej sekty proroctwo, które wypełniło się na królu Nabuchodonozorze (Dn 4, 17-34), miało spełnić się "na jeszcze większą skalę" w przyszłości. "Wersety 3, 33 [wg BT: 3, 100] i 4, 14 sugerują, iż sen, który Bóg dał Nabuchodonozorowi, dotyczy Królestwa Bożego oraz obietnicy" przekazania panowania w tym Królestwie Jezusowi Chrystusowi, "przedstawicielowi Jehowy"(P 70). Drzewo, które przyśniło się królowi (Dn 4, 6-15) przedstawia więc "zwierzchnią władzę Boga, zwłaszcza w odniesieniu do nowej ziemi", a jego ścięcie oznacza "ścięcie" panowania Bożego" (B 139). Stało się to w roku 607 przed Chr., gdyż w tym roku Nabuchodonozor "ściął" królestwo judzkie króla Sedecjasza (tamże). "Odtąd nie było rządu, który by reprezentował władzę Bożą na ziemi" (B 140). Od tamtego czasu - uczą świadkowie Jehowy - musiało upłynąć "siedem czasów"(Dn 4, 13), czyli "2520 lat", aby mógł być ponownie utworzony (w 1914 r.) "rząd Boży" dla ziemi (B 140-141). Okres "siedmiu czasów" miał nazwać Jezus "czasami pogan"(Łk 21, 24; B 140).
Na rok 1914 wskazują również, zdaniem Brooklynu, wydarzenia wypełniające się na naszych oczach, zapowiedziane przez Jezusa w "znaku" na "dni ostatnie"(W 99; P 73). Należą do nich: wojny, głód, zarazy, trzęsienia ziemi, chciwość pieniędzy, nieposłuszeństwo dzieci rodzicom, trwoga o przyszłość, rujnowanie ziemi, prześladowanie "prawdziwych naśladowców Chrystusa"(czyli świadków Jehowy), głoszenie "dobrej nowiny o królestwie" przez świadków Jehowy (P 73-77; W 99-106). Świadkowie Jehowy uważają, że "dni ostatnie" skończą się z nadejściem Armagedonu, tj. "wojny wielkiego dnia Boga Wszechmocnego"(P 29), w której już "wkrótce" Jehowa "wypleni wszelkie pozostałości ziemskiej organizacji Szatana i otworzy ocalałym ludziom drogę do bezkresnych błogosławieństw"(W 106).
Chronologia biblijna, na podstawie której sekta wyznacza różne "ważne" wydarzenia dotyczące przyszłości świata, została opracowana przez Russella przy współudziale adwentysty Barboura. Po śmierci Russella (? 1916 r.) chronologię "poprawił" według "nowego światła poznania" Rutherford, który np. niewidzialny powrót Chrystusa przesunął z roku 1874 na rok 1914. I tak spekulacje wokół ciągle modyfikowanej chronologii, doprowadziły świadków Jehowy do wyznaczenia blisko 20 dat "końca świata"(utarło się nawet powiedzenie o świadkach, że u nich "co trzy lata koniec świata"!). Z "ostatnich" dat końca świata można wymienić: 1994 r. i 1996 r.(teraz nadzieje łączą zapewne z rokiem 2000).
Niewątpliwie najważniejszą datą, wyznaczoną przez Russella i Barboura, był rok 1914, w którym miało rozpocząć się chwalebne tysiąc lat trwające Królestwo Boże na ziemi. Dzisiaj już wiadomo, że tych dwoje adwentystów (Russell zanim został "badaczem" Pisma św., był przez pewien czas adwentystą) oparli swoje obliczenia na identycznym rachunku, jakiego dokonał wcześniej żyjący protestant J.A.Brown.( por. H 134 ). Ich końcowy wynik różnił się tylko dlatego, że Brown przyjął inną datę zdobycia Jerozolimy (604 r. przed Chr.), gdy Russell z Barbourem posłużyli się rokiem 606, zgodnie z wynikami badań w ich czasach. Dziś wiemy, że ani jedna, ani druga data nie jest prawidłowa i wspomniany fakt biblijny miał miejsce w 587/6 r. przed Chr.
Gdy okazało się, że proroctwo związane z rokiem 1914 nie sprawdziło się, Russell "wyliczył" rok 1915 jako nową datę "końca", a po tej dacie zdążył jeszcze wyznaczyć rok 1918 (z tej daty skorzysta jego następca Rutherford, gdyż trzeba wiedzieć, że sekta nie mogłaby dalej istnieć bez nadziei "bliskiego" końca świata).
Powracając do interpretacji snu króla Nabuchodonozora, zapytajmy się, czy drzewo z tego snu może mieć związek, jak utrzymują świadkowie Jehowy, z ustanowieniem w przyszłości (w 1914 r.) Królestwa Bożego? I czy wersety z Księgi Daniela (3, 100 i 4, 14) rzeczywiście sugerują, że tak się stanie?
Otwarcie trzeba powiedzieć, że łączenie drzewa ze snu króla z ustanowieniem w przyszłości Królestwa Bożego, jest oryginalnym "pomysłem" wyłącznie Brooklynu. Łatwo zauważyć, że oba wspomniane wersety nie tylko, że nie "sugerują" tego związku, co stoją w jawnej sprzeczności z nauką sekty. Jeden z tych wersetów mówi przecież o "wiecznym królestwie" Bożym i "panowaniu" Boga "przez wszystkie pokolenia"(Dn 3, 100). Drugi stwierdza to samo: "Najwyższy jest władcą nad królestwem ludzkim"(Dn 4, 14). Jakże więc wobec tych wypowiedzi biblijnych można mówić o "'ścięciu' panowania Bożego" na ziemi (B 139)?
Wyjaśnijmy więc, że sen Nabuchodonozora o drzewie i jego ścięciu dotyczył wyłącznie sytuacji, w jakiej znalazł się król. Otóż to drzewo, które "wysokością swą nieba sięgało"(Dn 4, 8), jest obrazem króla, a nie sytuacji, w jakiej znalazła się "zwierzchnia władza Boga" na ziemi (B 139). Daniel mówi wyraźnie: "Drzewem, które ujrzałeś (...) jesteś ty, o królu"(Dn 17-19). Symbolem czego jest więc to drzewo? Jest ono symbolem pychy Nabuchodonozora, który wyłącznie sobie przypisał osiągniętą przez siebie potęgę: "Czy nie jest to wielki Babilon, który ja zbudowałem jako siedzibę królewską siłą mojej potęgi i chwałą mojego majestatu?"(Dn 4, 27). Po tej pełnej pychy wypowiedzi króla, natychmiast "padł głos z nieba", który powiadomił go o utraceniu przez niego władzy królewskiej i karze wygnania na okres "siedmiu czasów"(w. 28-29). Jednak po odbyciu zasłużonej kary królowi "powrócił rozum", czyli wyleczył się on z pychy i uznał Boga jako "Króla Nieba", któremu podlega wszystko w niebie i na ziemi (zob. Dn 4, 31-34). Zwróćmy uwagę, że obrazem pychy ludzkiej była również wieża Babel, "której wierzchołek sięgał nieba"(Rdz 11, 4), a więc tak samo jak drzewo ze snu króla Nabuchodonozora.
Pan Bóg, o czym stale upewnia nas Biblia, nigdy nie utracił swej władzy ani nad ziemią, ani nad czymkolwiek co istnieje. Absolutna władza Boga nad całym stworzeniem wynika z prostego faktu, że jest On stworzycielem i nic nie może istnieć, nawet przez najkrótszą chwilę, bez Jego woli (Rdz 1, 1; por. J 1, 3; Hbr 1,3). Władza Boga, jak to dobrze widać na przykładzie babilońskiego króla Nabuchodonozora, nie ograniczała się wyłącznie do królów żydowskich. Zresztą, Pan Bóg nie miał zbyt wiele chwały z tych królów . O większości z nich czytamy w Biblii, że czynili "to, co złe w oczach Pana"(1 Krl 15, 26.34; 16, 19.25.30 itd.). Nie bez znaczenia jest i to, że to sami Żydzi wymusili na Bogu ustanowienie nad nimi monarchii królewskiej, gdyż pragnęli upodobnić się do innych narodów (zob. 1 Sm 8, 1-21). Ten upór Żydów wyzwolił u Boga gorzkie słowa, które wypowiedział On do proroka Samuela: "Nie ciebie odrzucają, lecz Mnie odrzucają jako Króla nad sobą"(1 Sm 8, 7). Liczne świadectwa biblijne dowodzą, że Pan Bóg doskonale sobie radził w sprawowaniu "rządów" nad Izraelem posługując się wybranymi przez siebie ludźmi. Na przykład po upadku króla Sedecjasza, wolę Bożą w narodzie żydowskim realizowali tak wybitni mężowie, jak Ezdrasz i Nehemiasz. I tak było aż do przyjścia na świat Zbawiciela, Jezusa Chrystusa.
Wspomnieliśmy już o królu babilońskim Nabuchodonozorze, który podlegał władzy Boga. Ale Biblia podaje przykłady i innych władców pogańskich, którzy byli "sługami Boga" i Jego "pomazańcami". Takim był np. król Cyrus (Ezd 1, 1-2), którego Bóg nazywa swoim pasterzem i pomazańcem(zob. Iz 44, 28; 45, 1), a więc identycznie jak królów izraelskich! Błędnie więc nauczają świadkowie Jehowy, gdy głoszą, że Bóg potrzebuje dla siebie jakiegoś własnego rządu ludzkiego, aby móc sprawować swoją władzę. Zresztą władza Boga nad ludzkością ma zupełnie inny charakter i wiąże się głównie z przestrzeganiem Jego prawa. Najbardziej znanym jego wyrazem jest Dziesięcioro przykazań, czyli Dekalog, który ukazuje podstawowe powinności człowieka względem Boga i bliźniego. Te przykazania - jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego - "poznajemy za pośrednictwem Objawienia Bożego, które przekazuje nam Kościół, oraz za pośrednictwem głosu sumienia moralnego"(2071; por. Rz 2, 14-16). Władza Boża nad człowiekiem przejawia się więc w tym, że to prawo Boże jest ze swojej natury niezmienne i obowiązuje "zawsze i wszędzie"(tamże 2072). Natomiast konkretne formy sprawowania władzy, zawsze respektujące to Boże prawo, Pan Bóg pozostawił człowiekowi. W tym sensie "nie ma władzy, która by nie pochodziła od Boga" (Rz 13, 1).
Pozostałe zagadnienia, wiążące się z omawianym tematem, przedstawimy dla jasności w kilku oddzielnych punktach. Pierwszy z nich dotyczy tzw. "czasów pogan".
W chronologii "biblijnej" świadków Jehowy "czasy pogan" odgrywają kluczową rolę. Według nauki sekty, rozpoczęły się one w roku 607 przed Chr. wraz ze zdobyciem Jerozolimy przez Babilończyków i zakończyły "siedem czasów" później, czyli w roku 1914*. Tak więc te "siedem czasów" obejmuje okres 2520 lat (B 141; por. W 94-97). Następnie świadkowie widzą związek pomiędzy tymi "siedmioma czasami" a "czasem, czasami i połową czasu" z Apokalipsy (12, 14). Te ostatnie, zsumowane razem, mają dać "trzy i pół czasu", którym odpowiada 1260 dni (Ap 12, 6.14). Tak więc jednemu "czasowi" odpowiada 360 dni (3,5 x 360 = 1260), zaś "siedmiu czasom" 2520 dni (7 x 360 = 2520). Jeżeli teraz przeliczymy ten okres 2520 dni "według zasady biblijnej dzień za rok"(Lb 14, 34; Ez 4, 6) otrzymamy "2520 lat"(B 140). Dodanie tych lat do wspomnianego roku 607 przed Chr. prowadzi nas do roku 1914, w którym "Jezus Chrystus zaczął panować jako Król niebiańskiego rządu Bożego"(tamże).
Spróbujmy teraz spojrzeć okiem krytycznym na "wyliczenia i przeliczenia" świadków Jehowy. Najpierw przypomnijmy o podstawowym błędzie, który niweczy całą chronologię sekty. Ponad wszelką wątpliwość Jerozolima nie była zdobyta w 607 roku przed Chr., ale w 587/6 (wahania uczonych nie przekraczają jak widać jednego roku). Potwierdzeniem tej daty jest pochodzący z wykopalisk kalendarz z tamtych czasów, który można obejrzeć w muzeum berlińskim (oznaczono go symbolem: V.A.T. 4956). Następnie zapytajmy się, czy dozwolone jest przeliczanie "czasów", jak to robią świadkowie Jehowy? Po pierwsze, ich sumowanie, aby otrzymać "trzy i pół czasu" nie jest niczym uzasadnione, gdyż takie ich "rozłożenie"(na "czas, czasy i połowę czasu") jest wyraźnie przez św. Jana zamierzone i nawiązuje do tradycji biblijnej, szczególnie u Daniela (por. 7, 25; 12, 7). W Księdze Daniela jest też mowa o "połowie tygodnia"(9, 27), czyli o trzech i pół dniach, które również oznaczały okres prześladowań (za Daniela przez Antiocha IV). Tak więc sumowanie symbolicznych "czasów" nie ma sensu i ich rozkład (połowa siódemki) jest wyrazem ograniczonego okresu panowania nieprawości.
Kolejna sprawa, to przeliczanie czasu biblijnego na nasz obecny. Wiadomo, że obecnie w powszechnym użyciu jest kalendarz gregoriański (używany od 1582 r.). Russell i inni "badacze" Biblii, nie wzięli pod uwagę prostej sprawy, że kalendarz "biblijny" i nasz obecny, różnią się znacznie między sobą sposobem i dokładnością liczenia czasu. Aby więc dokładnie "przeliczać"(o ile jest to możliwe), należy o tych różnicach wiedzieć. I tak w czasie, gdy św. Jan pisał Apokalipsę obowiązywał kalendarz oparty na fazach księżycowych: rok liczył sobie 360 dni, czyli 12 miesięcy księżycowych po 30 dni. Co kilka lat musiano korygować ten "rok", dodając do niego pewną ilość dni dla wyrównania. Nasz obecny rok liczy sobie 365 dni, do którego dodaje się co 4 lata jeden dzień w miesiącu lutym dla wyrównania. Russell nie wiedział o tej specyfice obu kalendarzy i przyjął, że rok liczy tylko 360 dni! Gdyby więc przeliczył prawidłowo lata biblijne na nasze obecne, powinien by otrzymać rok nie 1914 lecz 1878. Błąd Russella wyniósł ponad 36 lat! (tę nieprawidłowość w "rachunkach" pierwszego prezydenta sekty, jako pierwszy zauważył były świadek Jehowy Gunter Pape i stąd nosi on w literaturze nazwę "argumentu Papego").
Pozostaje jeszcze do rozpatrzenia sprawa "miary biblijnej", którą jako zasadę przeliczania czasu przyjęli świadkowie Jehowy. Zapytajmy się znowu, czy Bóg ustalił w Piśmie św. "zasadę biblijną dzień za rok"? (B 141). Tak naprawdę o istnieniu takiej zasady nigdzie w Biblii nie przeczytamy. Można się jedynie zgodzić z tym, że obowiązuje ona tylko tam, gdzie jest o tym wyraźnie mowa, np. w Lb 14, 34 Bóg postanowił ukarać Żydów 40-letnim pobytem na pustyni za owych 40 dni pobytu ich zwiadowców w ziemi obiecanej. Jeżeli Bóg postanowił w ten sposób ukarać Żydów (dzień za rok), to wynikało to tylko z Jego świętej woli, a nie z jakiejś zasady, której i On sam musiałby się podporządkować. Niech więc inny przykład posłuży nam na przyjrzenie się manipulacyjnym praktykom stosowanym przez Brooklyn przy wykorzystaniu autorytetu Biblii. Chodzi nam tu o "wyliczenie" długości trwania "Dnia Sądu"(B 175). Nauczyciele z Brooklynu nie chcą w tym wypadku pamiętać o istnieniu "miary biblijnej"(dzień za rok), ponieważ ten "Dzień" musi trwać "1000 lat", aby uzasadnić ich własną naukę o tożsamości "Dnia Sądu" z tysiącletnim Królestwem Bożym w raju na ziemi po Armagedonie (B 176). Z powyższego przykładu widać, że przywódcy sekty mają do dyspozycji różne "miary biblijne", którymi posługują się w miarę potrzeb!
W nauce świadków Jehowy, i nie tylko, daje się natychmiast zauważyć wyjątkowe zamiłowanie do liczb i do częstego posługiwania się nimi, np. sukcesy sekty kierownictwo w Brooklynie przedstawia najczęściej w postaci liczb: a więc ilości rozprowadzonej literatury, ilości prowadzonych "studiów biblijnych" z kandydatami do sekty, czy liczby godzin poświęconych na "głoszenie". To szczególne zamiłowanie do liczb, świadkowie Jehowy zawdzięczają oczywiście swojemu założycielowi, Karolowi Russellowi, o którym mówi się, że uprawiał swoistą kabalistykę (przykładem tego są np. jego karkołomne operacje liczbowe, które "zaowocowały" wyliczeniem końca świata w 1914 r. na podstawie długości korytarzy piramidy Cheopsa, o czym chcieliby zapomnieć dzisiejsi świadkowie). W pismach Russella, zwłaszcza w jego "Wykładach Pisma Świętego"(6 tomów), spotkamy wiele różnych dat przez niego wyliczonych, o których mówił i pisał, że są "całkowicie pewne biblijnie", np.: 1799 r., 1874 r., 1878 r. Dzisiaj już zapewne tylko bardzo nieliczni świadkowie Jehowy wiedzą o ich istnieniu, a które zajmowały tak ważne miejsce w "Boskim Planie Wieków" Russella (niewiedza świadków o nauce ich założyciela bierze się stąd, że jego następca Rutherford zakazał wydawania dzieł swego poprzednika).
Liczące sobie dokładnie 2520 lat "czasy pogan"(od 607 r. przed Chr. do 1914 r.) oznaczają, zdaniem świadków Jehowy, czasy panowania szatana nad tym światem (w żargonie sekty: "złym systemem tego świata"). W tym okresie czasu wszystko pozostawało "pod kontrolą Szatana"(P 355). Z woli Jehowy Boga tylko w tym czasie "wolno było przerwać panowanie uznawane przez Boga"(W 96 ).
Jak wykażemy niżej, nie pierwszy to przypadek, że sekta uczy czegoś zupełnie przeciwnego niżby należało. A więc "czasy pogan"(inaczej: "czasy narodów") wcale nie oznaczają okresu panowania szatana nad światem i możemy być pewni, że takiego okresu nigdy nie było i nigdy nie będzie (była o tym mowa wcześniej). Przeciwnie, z Pisma św. jasno wynika, że "czasy pogan" należy rozumieć jako czas łaski udzielony przez Boga poganom (narodom)! Następnie, niedopuszczalne jest łączenie tego okresu z upadkiem Jerozolimy za króla Nabuchodonozora w 587/6 r. przed Chr. Zwróćmy uwagę, że wypowiedź Jezusa o "czasach pogan" wcale nie odnosi się do przeszłości (upadku Jerozolimy za Nabuchodonozora), lecz dotyczy czasów, które nadejdą: "Jerozolima będzie deptana przez pogan, aż czasy pogan przeminą"(Łk 21, 20-24). A więc Jerozolima "będzie" deptana przez pogan.
Przypatrzmy się teraz czasom, które nastały po śmierci Chrystusa i jak dosłownie wypełniła się Jego przepowiednia o Jerozolimie. Bezspornym faktem jest, że tylko część Żydów uwierzyła w Chrystusa i włączyła się we wspólnotę Kościoła Chrystusowego. Jeśli teraz weźmie się pod uwagę inny fakt, że to "Żydzi zabili Pana Jezusa i proroków"(1Tes 2, 15), to - zgodnie z zapowiedzią Jezusa - Żydów nie może minąć zasłużona kara: "Będzie to bowiem czas pomsty, aby spełniło się wszystko, co jest napisane"(Łk 21, 22; por. 23, 34-36). Kiedy nadejdzie ten "czas pomsty"? Wtedy gdy "ujrzycie Jerozolimę otoczoną przez wojska, wtedy wiedzcie - mówi Jezus - że jej spustoszenie jest bliskie"(Łk 21, 20). Proroctwo Zbawiciela spełniło się dokładnie w 70 r., gdy wojska rzymskie zdobyły miasto i doszczętnie je zniszczyły wraz ze świątynią (zob. Mt 24, 1-2). Właśnie z tą chwilą rozpoczęło się "deptanie przez pogan" miasta Jerozolimy "aż czasy pogan przeminą" (Łk 21, 24). Szczegółowy opis tamtych tragicznych dla Żydów wydarzeń zostawił Józef Flawiusz, Żyd i uczestnik, w znanym dziele Wojna żydowska. Tragedia miasta i jej mieszkańców nie ma sobie chyba równej w całej historii ludzkości. Oblicza się, że w Jerozolimie zginęło, i to głównie z głodu, przeszło milion Żydów. Nic więc dziwnego, że Pan Jezus "na widok miasta zapłakał", gdyż "nie rozpoznało czasu swego nawiedzenia", tzn. odrzuciło Jego jako swego Mesjasza i Zbawcę (Łk 19, 41-44). Ten przyszły los niewiernych Żydów określił Jezus jako "wielki ucisk, jakiego nie było od początku świata aż dotąd i nigdy nie będzie"(Mt 24, 21). Wielu jednak Żydów, którzy przyjęli chrześcijaństwo, uniknęło losu swoich pobratymców, gdyż kierując się ostrzeżeniem Jezusa, na czas opuściło Jerozolimę (zob. Mt 24, 15-22).
Z tego, co powiedzieliśmy wyżej, wynika, że czas liczony od wygłoszenia proroctwa przez Jezusa do zburzenia Jerozolimy w 70 r., jest czasem łaski danej Żydom, aby mogli się jeszcze nawrócić i już jako chrześcijanie opuścić zagrożone miasto (do tego tematu powrócimy jeszcze w następnym punkcie). Z tej łaski skorzystała jednak tylko niewielka część Żydów, pozostali trwali nadal wiernie przy swoich dotychczasowych przywódcach religijnych, którzy prawie bez wyjątku okazywali swą nieubłaganą wrogość wobec posłannictwa Jezusa (Ewangelie szczególnie mocno akcentują wrogość "pobożnych" faryzeuszy). Nie dziwi więc, że miejsce zatwardziałych Żydów (pomijamy tu problem szczegółowego rozważenia przyczyn tej "zatwardziałości", który to problem rozwija św. Paweł; zob. Rz 9, 30 - 11, 36, który to fragment zatytułowano w BT: "Izrael ponosi winę za swoje odrzucenie") w Bożym planie zbawienia zajęli poganie. Ten los niewiernego narodu zapowiedział Jezus w przypowieści o przewrotnych rolnikach: "Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi [poganom], który wyda jego owoce" ( zob. Mt 21, 33- 46; por. 23, 37-39).
Zburzenie Jerozolimy, a szczególnie świątyni, było też znakiem końca kultu starotestamentalnego, dotąd uznawanego przez Boga. Kult ten, po przyjściu Mesjasza, musiał ustąpić miejsca nowemu kultowi chrześcijańskiemu, który nie będzie już związany z jakimś jednym miejscem, jak to było w przypadku świątyni jerozolimskiej u żydów. Nowy kult, jak wyjaśnił Jezus Samarytance, będzie oddawaniem Bogu czci "w duchu i prawdzie"(J 4, 21.23-24). Będzie to kult oparty na fundamencie "Nowego Przymierza", które Chrystus zawrze odkupieńczą mocą swej krwi (zob. Hbr 9, 13-28; ofiara Chrystusa znosi ostatecznie ofiary Starego Przymierza, które były tylko jej "cieniem" i zapowiedzią; zob. Hbr 10, 1-18). Jeszcze przed swą chwalebną śmiercią, Jezus zakłada swój Kościół (Mt 16, 18) wsparty na fundamencie dwunastu Apostołów, który stanie się nowym Ludem Bożym gromadzącym ludzi ze wszystkich narodów (Mt 28, 19). Historia potwierdza, że już w kilka wieków po śmierci Chrystusa chrześcijaństwo opanowało cały prawie ówczesny świat pogański z Rzymem, jego centrum. Zwycięstwo chrześcijaństwa nad światem pogańskim w IV w. (za czasów cesarza Konstantyna), nie oznaczało końca "deptania przez pogan" Jerozolimy. Według planów Bożych nastąpi to wówczas, gdy do Kościoła wejdzie "pełnia pogan"(Rz 11, 25), i wtedy to dopiero Bóg okaże miłosierdzie żydom i udzieli im łaski nawrócenia, czyli że uznają w Jezusie Chrystusie prawdziwego Mesjasza i Zbawiciela. Tak więc "czas pogan" musi być rozumiany jako czas łaski udzielony wszystkim narodom (zob. Rz 11, 13-24). Św. Paweł zaznaczył wcześniej w swym Liście, że "przez ich [Żydów] przestępstwo zbawienie przypadło w udziale poganom"(w. 11). Dla Kościoła "czas pogan" oznacza czas intensywnej ewangelizacji wszystkich narodów: "W imię Jego [Jezusa] głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy"(Łk 24, 47; por. Dz 1, 8). Ale ewangelizacja ta nie będzie czasem łatwym dla Kościoła: "Oto Ja - mówi Jezus - posyłam was jak owce między wilki"(Mt 10, 16). Jednak Jego uczniowie nie powinni się obawiać prześladowców: "Więc się ich nie bójcie!"(Mt 10, 26). Jezus zapewnił ich również, że nie istnieją na świecie żadne wrogie siły, które mogłyby oderwać ich od Niego, ponieważ już zostały przez Niego pokonane: "Jam zwyciężył świat"(J 16, 33). Wreszcie gwarancją wypełnienia się szczęśliwie misji ewangelizacyjnej świata jest uroczysta zapowiedź Jezusa o Jego stałej duchowej obecności w Kościele: "A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata"(Mt 28, 20; por. 18, 20).
Z omówionym wyżej zagadnieniem "czasów pogan" łączy się ściśle sprawa tzw. "tego pokolenia". Przez dziesiątki lat kierownictwo świadków Jehowy w Brooklynie szeroko rozpisywało się na temat tych słów Jezusa, odnosząc je do roku 1914. Krótko mówiąc, Brooklynowi chodziło o wmówienie zwykłym świadkom, że wypowiedziane 2 tys. lat temu słowa Chrystusa dotyczą pokolenia ludzi żyjącego w XX w., które "świadome wydarzeń roku 1914" doczeka Armagedonu i końca świata (końca "złego systemu tego świata").
Tę niezwykłą naukę wymyślono za trzeciego prezydenta sekty, N.H.Knorra (1905-1977) i podano do wierzenia wszystkim świadkom Jehowy jako nienaruszalny dogmat. Ostatni "ślad" tej nauki odnajdziemy jeszcze w przedostatnim podręczniku wiary świadków, w którym czytamy: "Pokolenie, które już żyło w roku 1914 (...) zobaczy i przeżyje koniec tego systemu rzeczy"(B 154). W najnowszym podręczniku (W), nie ma już na ten temat najmniejszej wzmianki (kierownictwo sekty stosuje jak zwykle metodę "przemilczeń").
Dlaczego Brooklyn wycofał się w ostatnich latach z tej tak atrakcyjnej i "biblijnej" nauki, której zawdzięcza z całą pewnością miliony nowych członków? Odpowiedź jest bardzo prosta: pokolenie świadome wydarzeń roku 1914 już dawno przeminęło! (ostatnie "nadzieje" wiązano jeszcze z rokiem 1984, a później z 1994, opierając się na Psalmie 90, w którym jest mowa o 70-80 latach życia człowieka).
A jednak nauka Chrystusa o "tym pokoleniu" niczego nie straciła ze swej aktualności! Wymaga ona jednak właściwego zrozumienia. Najpierw zauważmy, że Jezus w relacji św. Mateusza (rr. 24-25) świadomie powiązał ze sobą dwa różne wydarzenia: zburzenie Jerozolimy w 70 r. i koniec świata, który zbiegnie się z Jego powrotem na ziemię na Sąd Ostateczny (zob. Mt 24, 1-3; 25, 31-46). Słowa Jezusa o "tym pokoleniu" są ściśle związane z pierwszym z tych wydarzeń, tj. ze zburzeniem Jerozolimy przez Rzymian w 70 r. Wypowiedź Jezusa dotyczy więc pokolenia Jemu współczesnego: "Tak spadnie na was [Żydów] wszystka krew niewinna (...) Zaprawdę, powiadam wam: Przyjdzie to wszystko na to pokolenie"(Mt 23, 34-36; zob. całą mowę Jezusa: 23, 1-39). Wcześniej wspomnieliśmy, że zanim nadejdzie ta sprawiedliwa kara na Żydów, Bóg udzieli im pewnego czasu, aby przynajmniej niektórzy z nich mogli się nawrócić pod wpływem ewangelizacyjnej działalności Apostołów i innych uczniów Jezusa. Jednakże ten czas łaski nie jest zbyt długi: "Nie zdążycie obejść miast Izraela - mówi Jezus do Apostołów - nim przyjdzie Syn Człowieczy"(Mt 10, 23; BT daje w tym miejscu taki komentarz: "Chodzi tu o przyjście Syna Człowieczego nie na Sąd Ostateczny, lecz na ukaranie ludu niewiernego [Żydów], co miało nastąpić przez zburzenie Jerozolimy i świątyni w roku 70). Było to więc przyjście związane z przepowiedzianym przez Jezusa "czasem pomsty"(Mt 23, 35-36; Łk 21, 22). O bliskości tych wydarzeń świadczą i te słowa Jezusa: "Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci [a więc dożyją do roku 70] aż ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego w królestwie swoim"(Mt 16, 28). Tym "przychodzącym królestwem" jest oczywiście Kościół, który zastąpi przestarzały kult starotestamentalny, ściśle związany ze świątynią jerozolimską, z której nie pozostanie już "kamień na kamieniu" ( Mt 24, 2; por. Hbr 9, 11n ).
Niewątpliwie mowa Jezusa o zburzeniu Jerozolimy, świątyni i zgubie niewiernych Żydów, miała być obrazem i zapowiedzią tego, co spotka wszystkich grzeszników przy końcu świata. Natomiast straszliwy los Jerozolimy i jej mieszkańców miał się stać odtąd wystarczająco mocnym ostrzeżeniem dla tych wszystkich, którzy uparcie odrzucają swoje nawrócenie i nie chcą uznać prawdy Ewangelii Chrystusowej, aby nią żyć i się zbawić.
Gdy Apostołowie przebywali z Jezusem na Górze Oliwnej, zapytali Go o "znak" końca świata: "Powiedz nam, kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata?"(Mt 24, 3). Odpowiadając Apostołom Jezus powiązał "znak" ze swoim bliskim powrotem na ziemię i Sądem Ostatecznym. Nasz Pan opisując ten "znak" mówi o wojnach, głodzie, zarazach, trzęsieniach ziemi... (zob. Mt 24, 6n), a następnie dodaje: "Tak samo i wy, kiedy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach"(Mt 24, 33). Mówiąc "wy" Jezus zwraca się tu nie tylko do Apostołów, lecz do wszystkich swych uczniów na przestrzeni całej historii istnienia Kościoła, których wzywa do czujności (zob. Mt 24, 42-44). Natomiast świadkowie Jehowy to "wy" Jezusa odnoszą tylko do siebie, ludzi XX w., dla których "koniec" tego świata, związany z nadejściem Armagedonu, jest "bardzo, bardzo bliski!" ("Strażnica" 1/1997, s. 11).
Zwróćmy uwagę, że istotną sprawą związaną ze "znakiem" jest to, że ma on bezpośrednio poprzedzać przyjście Pana. Jego spełnianie się oznacza, że Pan jest "we drzwiach" i za chwilę ukaże się (Mt 24, 33). Tymczasem w nauczaniu świadków Jehowy jest odwrotnie: najpierw przyszedł na ziemię Pan w 1914 r.(B 149; Russell uczył, że Chrystus przyszedł w 1874 r.), a dopiero po Jego przyjściu pojawił się (zaczął się spełniać) "znak"! (zob. W 99-107). Przypomnijmy, że Russell słusznie umieszczał "znak" przed przyjściem Pana (w 1874 r.) i na przykład wojny (jeden z elementów "znaku") wiązał z czasami napoleońskimi. Nową datę powrotu Pana w 1914 r. "ustalił" Rutherford i świadkowie Jehowy święcie uwierzyli swemu współzałożycielowi.
Dla świadków Jehowy "dni ostatnie" wiążą się nieodwołalnie z wypełnianiem się "znaku" od roku 1914. Członkowie sekty spodziewają się więc, że koniec tego świata musi być bardzo bliski i że głoszone przez nich Królestwo Boże (jako "dobra nowina") wkrótce "usunie"(!) tych, którzy ich ciemiężą, aby mogli zająć się "przeobrażaniem ziemi w raj"("Strażnica" 1/1998, s. 2; por. W 98-107 ).
O "dniach ostatnich", które poprzedzą przyjście Chrystusa na Sąd Ostateczny przy końcu świata, pisał św. Paweł. Apostoł wyraźnie nawiązał do wypowiedzi Jezusa o "znaku"( por. 2 Tm 3, 1n z Mt 24, 3n ). O tym, że świadkowie Jehowy przeżyli blisko 20 razy gorączkę "dni ostatnich", pisaliśmy wcześniej. Dopowiedzmy tylko, że nauka ta ( w formie obecnie wyznawanej ) pojawiła się w wierzeniach świadków za Knorra, trzeciego prezydenta sekty. To za jego rządów powiązano "dni ostatnie" z rokiem 1914, "znakiem" i "tym pokoleniem"( z tego ostatniego, najbardziej "biblijnego" elementu, sekta musiała zrezygnować z przyczyn, o których była mowa wcześniej)
Pozostaje już tylko odpowiedzieć na pytanie, co należy rozumieć przez "dni ostatnie". Po pierwsze, "dni ostatnie" nie oznaczają tylko bezpośrednich chwil przed powtórnym przyjściem Chrystusa przy końcu świata. Te "dni" rozpoczęły się tak naprawdę wraz z przyjściem Zbawiciela na świat. Obejmują więc one czasy mesjańskie: od narodzenia Jezusa do Jego przyjścia na Sąd Ostateczny przy końcu czasów. Po drugie, przez "dni ostatnie" należy rozumieć czas zbawienia (łaski) dany przez Boga wszystkim narodom: "W ostatnich dniach - mówi Bóg - wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało (...) Każdy, kto wzywać będzie imienia Pańskiego [imienia Jezusa Chrystusa ], będzie zbawiony" ( Dz 2, 17-21; por. Jl 3, 1-5).
Dla świadków Jehowy wypełnianie się od 1914 r. "znaku" w tych "dniach ostatnich", nieuchronnie prowadzi do pełnego grozy Armagedonu, który z tego powodu musi być bardzo bliski. Kierownictwo sekty w Brooklynie jest pewne, że tylko jej członkowie przeżyją tę "powszechną wojnę wielkiego dnia Boga Wszechmogącego", w której Jehowa "upoważnił do wytracenia wszystkich złych" swego Syna Jezusa-Michała archanioła, "drugą z największych osobistości we wszechświecie" (B 255; P 29, 123, 132). W swoim przedostatnim podręczniku wiary napisali: "I tylko jedna organizacja - widzialna organizacja Boża [świadków Jehowy] - przetrwa szybko nadciągający 'wielki ucisk'" (B 255). W najnowszym podręczniku czytamy ciąg dalszy "dobrej nowiny", głoszonej przez świadków Jehowy: "Punktem kulminacyjnym 'wielkiego ucisku' będzie Armagedon - 'wojna wielkiego dnia Boga Wszechmocnego'. Pożoga ta wypleni wszelkie pozostałości ziemskiej organizacji Szatana ..." (W 106 ).
Dla bardzo wielu chrześcijan słowo Armagedon brzmi dosyć obco. Głównym tego powodem jest to, że o Armagedonie nie wspomniał ani razu Jezus, gdy przebywał na ziemi i nauczał. O Armagedonie przeczytamy w Piśmie św. tylko jeden raz w Apokalipsie św. Jana: "I zgromadziły ich na miejsce, zwane po hebrajsku Har-Magedon" (16, 16 ). Ale kierownictwo sekty umiało wykorzystać to jedno zdanie z tym słowem, aby stworzyć wokół niego pełną grozy naukę, o której każdy świadek pamięta we dnie i w nocy! Skoro o Armagedonie pisze tylko Apokalipsa, jest więc zrozumiałe, że właściwej interpretacji tego biblijnego terminu trzeba szukać w kontekście tej ostatniej księgi NT.
Armagedon, a właściwie Har-Magedon, jest słowem złożonym, które oznacza "górę"("har") i miasto Megiddo ("Magedon" jest jego zgrecyzowaną formą), położone w dolinie Jizreel. W przeszłości Megiddo było kananejską twierdzą, zdobytą w czasach Dawida (Joz 12, 21). W historii biblijnej miejsce to było świadkiem wielu bitew i śmierci niejednego króla izraelskiego. Z czasem stało się ono symbolem największych katastrof narodowych Żydów ( Za 12, 11; 2 Krl 23, 29, 2 Krn 35, 20-25; Jr 22, 10.18 ).
W Apokalipsie św. Jana Armagedon jest jednym z wielu symboli, które zapowiadają ostateczną klęskę wrogów Boga. Wśród innych, nie mniej wymownych symboli i obrazów ostatecznego zwycięstwa Boga nad mocami ciemności, jest np. wrzucenie przeciwników do "tłoczni Bożego gniewu"(Ap 14, 19-20, "zstąpienie ognia od Boga z nieba"(Ap 20, 9; przypomina to karę zesłaną na Sodomę i Gomorę ), "wrzucenie do jeziora ognia i siarki"(Ap 20, 11; por. 19, 20 ), czy wyrzucenie niegodziwców "na zewnątrz", poza mury Miasta świętego (Ap 22, 15 ).
Ciekawe, że świadkowie Jehowy, którzy od dziesięcioleci z niecierpliwością wyglądają Armagedonu, jednocześnie przeżywają lęk, czy aby Jehowa zauważy ich wysiłki dla organizacji i pozwoli im, jako "dobrym sługom", przeżyć tę "wojnę" i wejść do życia w raju na ziemi. Ten lęk podsycają i wykorzystują "namaszczeni" bracia z "Ciała Kierowniczego" w Brooklynie, aby wyzwolić wśród głosicieli tym większą jeszcze gorliwość w chodzeniu od domu do domu. Praktykę tę, tj. straszenia śmiercią w Armagedonie stosują zwykle tzw. komitety sądownicze w zborach świadków wobec niezsubordynowanych swych członków. Z licznych świadectw byłych świadków, którzy przeszli przez te komitety wiemy, że wraz z wyłączeniem z organizacji czeka ich (zgodnie z wytycznymi z Brooklynu) unicestwienie na zawsze w Armagedonie, tzn. że zostaną pozbawieni możliwości przyszłego zmartwychwstania (por. B 171). Tym osobom, jako "zaprzańcom", odmawia się nawet zmartwychwstania do tzw. "drugiej próby", z której skorzystają różni "niegodziwcy" w przyszłym raju (B 178; ci "niegodziwcy" otrzymali ten przywilej tylko dlatego, że nie mieli jeszcze okazji otrzymać od świadków Jehowy "przeszkolenia", jak postępować, aby podobać się Jehowie i przywódcom organizacji! ). Członkowie sekty uważają takie osoby za "świnie", które raz umyte (w organizacji), powróciły znowu do błota. Nawet przez najbliższych, gdy przynależą one do sekty, osoby te są traktowane jako "umarłe za życia", których trzeba stale unikać, a rozmowa z nimi (zwłaszcza na temat wiary) grozi komitetem sądowniczym i wyłączeniem. Tak właśnie wygląda w praktyce przestrzeganie przykazania miłości bliźniego wśród świadków Jehowy.
Armagedon, eliminujący wrogów Jehowy, kryje się i za "Królestwem Bożym", głoszonym przez sektę! Wystarczy przypomnieć cytowane już przez nas słowa, które widnieją na drugiej stronie każdej "Strażnicy": "Królestwo Boże wkrótce usunie tych...". Tak więc Królestwo Boże w wydaniu sekty, nie niesie ludziom nadziei zbawienia, lecz grozi... usuwaniem! Nie trudno się domyśleć, kto może stać za tego rodzaju nauką i o jakie "Królestwo" tu chodzi!
Chrześcijanie, trzymający się wiernie nauki Chrystusa, nie muszą zajmować się jałowymi spekulacjami wokół Armagedonu, jak to robią bez przerwy świadkowie Jehowy (strasząc siebie i drugich!). Uczniowie Jezusa wiedzą też, że nie Armagedonu mają się obawiać, lecz Sądu Ostatecznego, który zbiegnie się z powtórnym przyjściem Pana na ziemię. Chrześcijanin ma więc żyć w nieustannej czujności, aby nie przegapić powrotu "pana młodego", gdyż drzwi prowadzące "na ucztę weselną" mogą zostać przed nim raz na zawsze zamknięte (Mt 25, 1-13). Podobną myśl wyraził Jezus i w kilku innych przypowieściach, np. o słudze wiernym i niewiernym (Mt 24, 45-51).
Sąd Ostateczny musi budzić u każdego lęk, ale chrześcijanin pamięta, że zanim nadejdzie koniec świata, może wcześniej umrzeć i stanąć przed Bożym trybunałem. O tej nie mniej ważnej prawdzie pouczył nas Jezus w przypowieści o człowieku, któremu obrodziło pole (Łk 12, 16-21). Gdy więc temu człowiekowi wyjątkowo dobrze obrodziło pole, pomyślał sobie, że teraz nastały wreszcie dla niego długie lata zażywania uciech i radości. Ledwie sobie to uświadomił, zaraz usłyszał głos Boga: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie..."(Łk 12, 20; por. 6, 24-25; Mk 4, 19).
Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, trzeba jasno powiedzieć, że nauka o Armagedonie służy przywódcom sekty do całkowitego zatarcia prawdziwej nauki o Sądzie Ostatecznym (Mt 25,31-46). Sąd ten Brooklyn maluje w "rajskich kolorach" i zapewnia, że nie należy się go obawiać! (bać się należy tylko Armagedonu). Piszą na przykład: "Tymczasem Biblia opisuje Dzień Sądu zupełnie inaczej. Nie ma potrzeby obawiać się tego dnia"(B 175). Jakże więc świadek Jehowy może obawiać się tego Sądu, skoro uczy się go, że będzie on trwał na ziemi przez tysiąc lat w rajskiej szczęśliwości? (B 176-177). Czyż słowa Chrystusa-Sędziego: "Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny..."(Mt 25, 41), które wypowie On w ten dzień Sądu do grzeszników, nie budzą u każdego z nas lęku o własne zbawienie? Albo przykład św. Pawła, który dla głoszenia Ewangelii poświęcił bez reszty całe swoje życie i wiele z tego powodu wycierpiał (2 Kor 11, 23-28), a jednak i on wyznał z drżeniem: "Mnie zaś najmniej zależy na tym, czy będę sądzony przez was, czy przez jakikolwiek trybunał ludzki (...) sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią..."! (1 Kor 4, 3-5).